czwartek, 2 lutego 2017

Budżetu na wyczerpaniu!

Kochani!
Trzy lata zajęło mi zbudowanie łódki i przygotowanie się do regat "Setką przez Atlantyk". Był to okres ciężkiej pracy i wyrzeczeń. Z jednej strony trzeba było poświęcić sporo czasu łódce, z drugiej trzeba było więcej pracować zawodowo, aby móc sfinansować cały projekt. Jednocześnie trwały poszukiwania sponsorów, którzy wsparliby projekt. Udało się pozyskać część środków jednak większość budżetu pochodziła z własnych oszczędności. Udało się solidnie ii rzetelnie zbudować łódkę i przygotować do przepłynięcia oceanu atlantyckiego. Ku mojemu zaskoczeniu, udało mi się wygrać te regaty i uzyskać rekordowy czas poniżej 30 dni. Spełniło się moje marzenie! Do pełni szczęścia brakuje mi tylko tego aby mieć łódkę z powrotem w Polsce. W czasie, który poświęciłem regatom nie pracowałem zawodowo a niestety prowadzenie własnej działalności nie daje możliwości płatnego urlopu. W wyniku tego budżet jest już na wyczerpaniu. Dlatego zwracam się do Was z prośbą o wsparcie i pomoc w sfinansowaniu transportu zwycięskiej łódki do kraju. Cała operacja powinna zamknąć się w kwocie 8 tyś zł. Składa się na to:
- obsługa mariny w Fort de France gdzię będzie ona wyjęta z wody i przygotowana do transportu
- załadunek do kontenera i przewóz do portu
- transport do Polski
- obsługa logistyczna w porcie w Polsce
Bedę ogromne wdzięczny za wsparcie oraz rozpowszechnianie mojej prośby.

Link do zrzutki: https://zrzutka.pl/giga

Pozdrawiam serdecznie
Lech

sobota, 15 października 2016

Wyposażenie

Czas podać listę wyposażenia o którym mowa w regulaminie:

- radioboja PLB FastFind 220
- lokalizator SPOT GEN3
- odbiornik GPS Garmin 72H
- Solary 2x36W + aku 2x35Ah
- grot x2, fok marszowy x2, fok sztormowy, genaker
- odbiornik AIS 100USB (o ile dojdzie)
- Radiotelefon RAY49E
- transponder AIS SART SmartFind S20
- kompas Plastimo 75
- przyrządy nawigacyjne
- mapy
- tablet
- gaśnica
- uprząż dwupunktowa
- kamizelka pneumatyczna
- pirotechnika
- wiosła
- apteczka
- kotwica + 5 m łańcucha
- dryfkotwa




sobota, 1 października 2016

Zaległości

Dużo się działo tylko nic się nie pisało, bo jak się można domyślić, nie było czasu. Na szczęście do wczoraj udało się uporać z wszystkimi pracami, które są wymagane.

Wyciąłem starą blachę mocującą płetwę balastową. Dospawana została nowa, szersza o 5 cm. Całość ocynkowania ogniowo. Zakołkowałem również stare otwory, na szczęście nie były rozwiercone więc wystarczył kołek fi 12 i trochę żywicy.





Razem z Danielem Wypychem, wybraliśmy się po maszty, które był uprzejmy zrobić dla nas Pan Mariusz Dziedzic z firmy MAST. Zrobiony wcześniej maszt nie był zły ale na Atlantyk wolę mieć ten element wykonany przez profesjonalistów. Domontowałem tylko światło topowe oraz wypełniłem maszt pianką budowlaną. Do zamontowania jeszcze antena, która będzie w poniedziałek.




Przerobiona została też zejściówka tzn. jej zamykanie. Podzieliłem go na połowę i zamontowałem listwy po obu stronach.






Wykonane zostały również wzmocnienia pod podwięzie wantowe. Wymienione są również wanty i sztagi. Przy okazji zabudowy wnętrza, zamknąłem również komory wypornościowe.




Cały pokład został pomalowany farbą antypoślizgową. Zostały zamontowane handrelingi oraz kosz dziobowy i narożniki na rufie. 










Wykonane zostały również wzmocnienia pod płetwy stabilizujące. Same płetwy są montowane szybrowo, niemniej za namową Wojtka Marosa, zastosowałem rozchylane pochewki, które będą skręcone zrywalnymi śrubami poza krawędzią spływy. Dzięki tak zastosowanemu "bezpiecznikowi", zyskuje możliwość regulacji zanurzenia płetwy i jednocześnie w razie uderzenia w przeszkodę, płetwa nie powinna się uszkodzić bądź będą to niewielkie uszkodzenia. Po wyrwaniu z pochewki będzie zabezpieczona krawatem aby jej nie zgubić. Wymiana zerwanych śrub i wsunięcie płetwy pozwoli nadal z niej korzystać. 





Zamocowałem również trzy punkty wpięcia dla pasów asekuracyjnych. Wg mnie, na setce dobrze sprawdzi się uprząż z krótkim i dłuższym wąsem. Zanim wychodzę do kokpitu wpinam się w ucho zamontowane na dnie. Dzięki długiemu wąsowi mam dostępny cały kokpit.

 Chcąc przejść na pokład, zapinam się krótkim wąsem do kolejnego ucha zamontowanego zaraz za daszkiem. Odpinam się wtedy z kokpitu i mogę spokojnie wpiąć się w stopę masztu. Będąc na kolanach jestem wtedy w stanie działać przy maszcie.




Chcąc zrobić coś na dziobie, przepinam krótki wąs w ostatnie ucho. Dzięki długości wąsa, nawet wypadając za burtę, głowę mam na wysokości pokładu i jest mi łatwo wrócić. W tym miejscu długi wąs nie daje pełnego bezpieczeństwa.




Dziękuję za uwagę :)







sobota, 16 kwietnia 2016

Zabudowa wnętrza

Długo mi z tym schodzi ale nie umiem tego zrobić szybciej. Szczególnie, że nie od początku wiedziałem jak ma wyglądać wnętrze. Siedziałem w kilku wykończonych już setkach i w żadnej nie było mi wygodnie. Przede wszystkim było za mało miejsca na wysokość. Postanowiłem więc zrobić obniżenie dla samego miejsca siedzącego. Ponieważ siedzieć wypada zawsze na nawietrznej, to siedzenia muszą być identyczne po obu stronach. Pomyślałem też o ergonomii. Z każdego z miejsc siedzących jestem w stanie sięgnąć do kuchni, pulpitu nawigacyjnego czy do schowka z mapami. Są też dwie koje, częściowo schowane pod kokpit. W międzyczasie dotarły środki bezpieczeństwa. Tu wielkie podziękowania dla firmy Webpro Inc. która zafundowała większość tego co na zdjęciu (dzięki Rafał). Podziękowania również dla firmy Kevisport za atrakcyjne ceny.







środa, 9 grudnia 2015

Szaleństwo, radość i tragedia

Długo nic nie pisałem. Na łódkę patrzeć też nie mogłem. Wróciłem z regat, postawiłem Gigę u szwagra na placu i martwiło mnie tylko że po niej pada czasem. W końcu kilka dni przed targami żeglarskimi w Łodzi, przewiozłem łódkę na warsztat w którym powstawała. No ale po kolei, trzeba to jakoś podsumować i działać dalej.



Szaleństwo!



Tygodnie przed regatami Poloneza to było istne wariactwo. Nieprzespane noce. Jak już byłem w domu to tylko po to żeby zjeść i się wyspać. No ale udało się, przynajmniej tak mi się wydawało kiedy przekraczałem linie startu. To co się udało to skończyć kadłub. Laminowanie poszło dość sprawnie. Pomagali niezawodny przyjaciel Stachu i sąsiad Robert. Potem nastał trudny czas szpachlowania i szlifowania i szpachlowania i znowu szlifowania itd. W końcu malowanie. Najpierw przy pomocy małego kompresora, okazało się jednak że brakuje mu "oddechu". Niezawodny Stachu załatwił porządny kompresor i kolejne malowania poszły już znacznie szybciej. Po tych zabiegach, na kilka dni przed regatami, przewiozłem łódkę do kolegi Marcina, u którego robiliśmy okucia steru, masztu, bomu itp. Była również walka z płetwą balastową oraz balastem, Wiercenie ołowiu pochłonęło dwa wiertła do póki nie zastosowałem się do rady Tomka, że olej to jest to! Dwa dni przed wyjazdem, okazało się, że blacha mocująca płetwę do dna ma 15 zamiast 25 cm! No i dramat! Telefon do Janusza, który mnie jednak uspokoił i powiedział, że na regaty mogę mieć tak zamocowaną płetwę ale docelowo trzeba będzie to poprawić. Ulga. Walczymy dalej. Płetwa dopasowana. Przyszedł czas na maszt. Późnym wieczorem w piątek masz postawiony, długość want i sztagu zmierzona. W sobotę udało się dorobić i okuć stalowe liny. Mieliśmy wyjechać wieczorem ale okazało się, że umówiona przyczepa nie jest gotowa. Wyjazd przełożony na niedzielę. Rano wyjazd po przyczepę do Czorsztyna, potem pakowanie łódki i jazda do Świnoujścia. Po drodze jeszcze przystanek u Wojtka. Wojtek robił mi płetwę sterową oraz samoster. Pożyczyłem tez od niego parę drobiazgów, które były niezbędne. Do celu dojeżdżamy po południu. Po drodze jeszcze zakupy w Szczecinie. No więc nadeszła ta chwila, wodowanie. Tymczasem kolejny problem, przy dokręcaniu szpilek mocujących płetwę balastową połowa z nich się zatarła. I znowu gonitwa, łódka na dźwigu, czas leci, bosman zerka z kanciapy. Dobrze, że był Piotrek Czarniecki bo od razu znajdował rozwiązanie problemów. Szlifierka w ruch, śruby odcięte a ja w tym czasie jazda do sklepu po nowe, ocynk musi wystarczyć. W końcu się udało, płetwa przykręcona, łódka leci do wody. Niby wiem, że dobrze zrobiona, że musi być szczelna, że pod szpilki solidnie posmarowane silikonem, jednak pierwsze co zrobiłem to sprawdziłem czy w środku sucho. Chwila radości z faktu, że już w wodzie, że nie tonie. Ale dość, roboty jeszcze dużo. Chłopaki ciągle pomagają. Jest oczywiście również Stachu. Jak jechałem po nowe śruby to minąłem Tomka, wiózł Quarka na lawecie. Jak wróciłem to mi dogryzał, że specjalnie mu dźwig blokuję. Piotrek chwali nas, że ładne łódki żeśmy zrobili. Wpadł też Janusz na chwilę, w końcu uścisnąłem rękę mistrza! Walczymy dalej, wiercimy płetwę sterową, przykręcamy. Potem czas na postawienie masztu. Kolejna trudna chwila, okazuje się, że wanty są za krótkie. Jak kilka dni wcześniej stawialiśmy maszt do pomiarów długości want i sztagu to liny były naciągnięte. Potem jak je mierzyliśmy to już były luźne no i te kilka centymetrów zrobił równicę. Dołożyłem po szekli i ostatecznie udało się postawić maszt. Gorzej było u Tomka bo u niego wanty były dla odmiany za długie. Pokombinowaliśmy z mocowaniem do masztu i dało się podnieść punkt zaczepienia na tyle, że wanty się "zmieściły". Robi się późne popołudnie, czas się przestawić do portu. Ciągnie nas Atom. Pięknie jest, choć to tylko holowanie. Trzymam rumpel na swojej, własnymi rękami wybudowanej łódce! Stajemy razem z innymi setkami. W porcie jest już Mona i Wojownik. Szybki obiad i bierzemy się do pracy. Giga "łysa" przy innych setkach. Knagi, mocowanie talii, zaczep do szelek, itd. Brakuje śrubek, znowu Piotrek pomaga. Masz wiertło 13? Słychać wołanie z Quarka. Tak walczymy do późnych godzin. Już po 23 a szlifierka jeszcze pracuje. Nikt na szczęście się nie złości. Kończymy powoli podsumowując, co jeszcze musimy zrobić jutro. Dmuchamy materac, jakoś trzeba się wyspać. W łódce słychać plusk wody o burty. Wydaje się, że nie da się spać. Stachu padnięty, też mu to przeszkadza. Kładziemy się. Rano pobudka wcześnie. Jak spałeś? Stachu mówi, że jeszcze nigdy tak się nie wyspał! Zmęczenie wyłączyło wszystkie zmysły na czas snu. Przykręcamy ostatnie bloczki. Stachu się spieszy na pociąg. Do startu 3 godz, stawiam na próbę żagle i kolejny problem. Okazuje się, że fok się nie mieści, brakuje kilka cm. Co robić? Chyba trzeba położyć maszt. Proszę o pomoc Piotrka, Tomek zajęty Quarkiem. Piotrek drapie się po głowie i mówi nie! Nie kładziemy masztu. Ma inny pomysł. Przeciągamy Gigę na koniec pomostu, kładziemy ją na burcie tak że maszt mamy na dole. Szybkie wiercenie w blasze mocującej sztag i przepinam fał foka. Łódka do pionu, sprawdzam fok, lik przedni w miarę napięty. Jestem prawie gotowy. Stachu jedzie. Dobrze że był ze mną. Wrzucam jeszcze akumulator, robię prowizoryczną instalację i jestem gotowy do wyjścia. Godzina do startu. Piotrek daje mi hol, wychodzimy w morze...


Radość!


Kręcimy się wszyscy przed linią startu w wyczekiwaniu na sygnał. Odpływam trochę dalej, przyklejam naklejki z nr startowym, wcześniej nie było kiedy. Wracam bliżej innych łódek. Mijają mnie znajomi startujący w klasie double i postanawiają mi podać kamizelkę pneumatyczną. Wcześniej ustaliliśmy, że mi przekażą ale jakoś nie udało nam się spotkać w porcie a ja kompletnie o tym zapomniałem. Lepszy pneumatyk niż zwykła uprząż więc ustalamy, że Krzysiek rzuci. No i rzucił ale nie dorzucił. Już ją prawie miałem ale wpadła do wody. Przekonałem się, już po raz drugi, jak szybko uruchamia się pompowanie. Kiedyś na kursie ITR skakaliśmy do wody w pneumatykach i po wynurzeniu kamizelka była już pełna. Tu nawet nie zdążyła się zanurzyć. Tak więc, mam już jedną kamizelkę ale nic mi po niej. Krzychu nie daje za wygraną, ustalamy że rzuci kolejną. Udało się! Ubieram się, do startu coraz bliżej. No i w końcu jest. Kurs na Sassnitz, bajdewind i powoli widzę jak wszyscy odjeżdżają ode mnie, nawet inne setki. Poprawiam żagle, patrzę czy nic nie wlokę, nic to nie daje. Dzwoni Ola, mówię że coś jest nie tak. Jak zawsze podtrzymuje mnie na duchu i mówi, że pewnie zaraz coś wymyślę. Patrzę znowu na żagle, piękne białe, dziewicze ale nie "ciągną" jak trzeba . Grot mi się nie podoba. Z kawałka cumy dorabiam linkę i mocuję między bomem a prawym uchwytem pod daszkiem. Ustawiam boom w osi symetrii, dobieram jeszcze talię, domyka się góra żagla i w końcu zaczyna "ciągnąć" Setki które widzę daleko na horyzoncie, zaczynają się robić większe. Pierwszego doganiam Kubę. Potem Quarka, dość długo płyniemy obok siebie ale i on zostaje z tyłu. Na Atomie dostrzegam powoli Piotrka. Głaszczę Gigę po burcie, jest pięknie, zasuwamy do przodu! Cieszę się ogromnie. Jestem tu, jest moja Giga! Jest pięknie! Krótkie rozmowy przez radio. Po zwrocie gnam dalej, przez chwilę jestem nawet pierwszy. Zapada zmrok i zaczyna błyskać. Ustawiam łódkę na samoster, nie chce iść zbyt ostro. Po północy robię zwrot znów na zachód. nad ranem zasypiam na dłużej. Budzę się już po wschodzie słońca, dryfuję. Ogarniam sytuację, lewy hals, zerkam na zapis trasy na tablecie ale ten nie działa. Nie wiem jak długo dryfowałem, nie widzę gdzie jestem. Wyciągam zapasową nawigację, szukam ładowarki i co? Okazuję się, ze żadna z trzech ładowarek nie pasuje. Bateria naładowana w 50%. Kalkulacja, jak długo będzie działać? Do Christianso może wystarczy. Co potem? Mam mapę, mam pozycję z Yellowbricka, tyle że w systemie dziesiętnym. Przeskalowałem mapę, zaznaczenie pozycji trwa długo a samoster w tym czasie nie trzyma kursu jak bym chciał. Dochodzę do wniosku, że to za duże ryzyko. Łódka nieprzygotowana. Jak miałem potrzebę iść raz na dziób to jedyna możliwość to pełzanie po pokładzie. Trzymam się za knagi, nogi obejmują maszt i tak czekam na dogodny moment, żeby można było się na chwilę puścić i przykręcić szekle od rogu halsowego foka. Za trzecim razem się udaje. Wracam, w kursach pełnych w ogóle nie idzie ustawić samosteru. Wozi jak diabli. Teraz już spokojnie, kalkuluje czas, wychodzi, że za dnia będę w porcie. Kurs na Świnoujście. Wracam.


Tragedia!


Czas mija powoli, mile lecą, przyjemnie wieje, łódka gna przed siebie że aż miło. Chwilami, jak zjeżdża z fali to słychać jak wpada w wibrację płetwa balastowa. Mruczy i drga. Wołam czasem przez radio ale nie ma nikogo w zasięgu. Zresztą zasięg kiepski bo radio ręczne, raptem 5W mocy. W końcu jestem jakieś 15 mil od brzegu i dzwoni telefon. Niestety nie wiem kto bo dzień wcześniej, niedługo po starcie oparłem się gdzieś o łódkę i wyświetlacz szlag trafił. Cześć, Jarek mówi, co u Ciebie? Mówię mu co i jak i żeby przekazał Oli, żeby zadzwoniła. Rozmawiamy jeszcze chwilę. Potem jeszcze kilka telefonów, wszyscy się martwią, pytają co się dzieje. W końcu dzwoni i Wojtek. Wszyscy martwią się też o Tomka, mówią że niby wraca ale bardzo wolno, że telefonu nie odbiera. Ustalamy, że przepłynę obok Quarka i sprawdzę co u Tomka. Dzwoni Janusz, podaje mi kurs. Zrzucam foka bo płynę za pełnym kursem. Rozglądam się ale nic, ani śladu żagli na horyzoncie. Po dłuższym czasie daleko na południe widzę Rote66 jak śmiga po zwycięstwo. Quarka nie ma. Dopiero ok 17 dostrzegam białe żagle przed sobą tylko jakoś tak krzywo stoją. Zbliżam się do Quarka, zaczynam widzieć kadłub. Dzwoni Janusz, widzi mnie na trakingu, że jestem już blisko. Mówię mu co widzę. Zbliżam się i co jakiś czas z prawej burty pojawia się coś pomarańczowego. Głos mi się łamie, mówię do Janusza, że to źle wygląda. Janusz mnie uspakaja: Spokojnie Lechu, Tomek pewnie pod pokładem. Jestem coraz bliżej, już wiem, że to pomarańczowe to kamizelka ale wygląda jak by sama pływała przypięta do knagi. Zbliżam się i ..... tragedia! Tomek cały w wodzie, przypięty ale pływająca część kamizelki unosi się nad nim. Beczę jak dziecko, Janusz cały czas na linii. Ryczę i pytam go co mam robić choć wiem, że nie ma już ratunku dla Tomka. Janusz dzwoni z drugiego telefonu po pomoc. Opanowuję łzy i biorę radio. Wołam mayday, mayday, mayday ... po raz pierwszy w życiu, mam nadzieję że ostatni. Odzywa się Witowo Radio, ustalamy pozycję i sytuację. Potem jeszcze ze dwa razy pytają o pozycję. Powtarzam im, że jest w systemie dziesiętnym bo tak mi podaje YB. Wysyłają ratowników. Kręcę się w około Quarka. Prawa wanta odkręcona przeleciała na lewa burtę i owinęła się kilka razy wokół drugiej wanty. Żagle postawione w pełni, maszt cały ale wyrywa się z mocowania na pokładzie. Pomimo wszystko jest ono tak mocne że maszt stoi. Tomek wszystko robił solidnie. Dzwonił często, wkurzał mnie, że coś już ma zrobione a ja jeszcze nie. Nie pozostawałem mu dłużny i jak tylko przyszły mi żagle to zaraz mu zdjęcie wysłałem. Jemu żagle szyli na ostatnią chwilę. Kilkanaście dni przed regatami, jak się okazało że ma kłopoty z żaglownią bo obiecali ale nie wiadomo czy się uda, pomyślałem nawet, że może popłyniemy razem? On ma łódkę, ja mam żagle. Powiedziałem mu nawet o tym ale nie chciał mnie słuchać. Ambitny był i uparty. Postawił na swoim. Popłyną w samotny rejs ale nikt się nie spodziewał, że ten rejs nigdy się nie skończy. Sprzyjających wiatrów Tomku!



sobota, 27 czerwca 2015

Przygotowania do laminowania.

Nastąpił czas niekończącego się szpachlowania i szlifowania. Liczę na to, że jeżeli teraz pozbędę się  nierówności to po laminowaniu będzie mniej pracy przy wyrównywaniu powierzchni kadłuba. Włókno, żywica i mata delaminacyjna zamówione, będą w poniedziałek. Jak wszystko dobrze pójdzie to akcja laminacja odbędzie się w piątek. W tamtym tygodniu kupiliśmy, razem z Danielem Wypychem, 165 kg ołowiu. Reszta ma być na dniach. Wojtek Moros pożyczy formę i resztę akcesoriów do odlania balastu. Jak tylko będą zabawki to zorganizujemy odlewanie trzech a może nawet czterech balastów. W kącie warsztatu stoi też wycięta blacha na balast. Kurzy się tak samo jak maszt ale już niedługo. Gdy by ktoś nie wiedział co zrobić z helingiem to można go skrócić o połowę i zrobić elegancką platformę do posadowienia setki. Po dokręceniu kółek, zdecydowanie ułatwia przestawianie kadłuba w ciasnym garażu.











sobota, 13 czerwca 2015

Pokład zamknięty :)

Dokończyłem zabudowę pokładu. Pozostało jeszcze wkleić daszek ale to już po zalaminowaniu dna i obła. Tymczasem dzisiaj łódka został ponownie odwrócona i przy okazji zmierzona. Z wyniku jestem zadowolony!